"Disaster Artist" to jednak nie tylko zbiór gagów z planu zdjęciowego, mający na celu wyłącznie śmieszkowanie z obłąkanego twórcy i jego projektu. Jest również w pewien sposób autotematyczny.
Każdy reżyser marzy o stworzeniu choćby jednego dzieła, które poruszy widzów i lata po premierze nadal będzie wzbudzać emocje oraz prowokować do żywej dyskusji. Nakręcić film, którego dialogi znają niemalże wszyscy, a sceny na długo zapadają w pamięć. Zadanie wydaje się jeszcze trudniejsze, kiedy samemu jest się zarówno producentem, reżyserem, scenarzystą jak i głównym aktorem. Kiedy nikt nie wierzy w twój sukces, nawet najlepszy przyjaciel. Jednak o tym, że warto walczyć o swoje marzenia i nie poddawać się przeciwnościom losu, przekonuje nas oparta na faktach historia człowieka, któremu udało się osiągnąć sukces i stworzyć dzieło uznane za kultowe.
Wyreżyserowany przez Jamesa Franco „Disaster Artist” to opowieść o powstawaniu wyjątkowego pod każdym względem filmu pt. „The Room” oraz przyjaźni Tommy'ego Wiseau i Grega Sestero. Obaj panowie wyjeżdżają do Los Angeles, by spróbować swoich sił w aktorstwie. Greg bardzo szybko znajduje swojego agenta, Tommy nie ma tyle szczęścia. Jego nadekspresja, przeteatralizowane gesty, a nawet akcent czy sam wygląd, jakoś nie przekonują ludzi od castingów. Po kolejnej porażce Wiseau postanawia więc sam napisać scenariusz i nakręcić swój własny film, angażując do tego najlepszego przyjaciela, Grega. Czy uda mu się ostatecznie osiągnąć sukces?
Nie warto w ogóle zabierać się do oglądania "Disaster Artist" bez znajomości "The Room" - dzieła, którego realizacja obrosła wręcz legendą. Co czyni go tak wyjątkowym, że po kilkunastu latach nadal ludzie chcą go oglądać, a sale kinowe pękają w szwach na specjalnych pokazach? Film Wiseau to niedoścignione arcydzieło braku wyczucia filmowego warsztatu. Okrzyknięte najlepszym najgorszym filmem w historii, zadziwiające absurdalną fabułą, porażające fatalnym aktorstwem, a jednak hipnotyzujące, niezamierzenie bawiące do łez.
"Disaster Artist" to przede wszystkim prezent dla tych, którzy czerpali perwersyjną przyjemność z seansu "The Room". Jego najbardziej idiotyczne i dzięki temu przekomiczne sceny odtworzone 1:1 oraz uwagi - czuwającej nad zachowaniem choćby umiarkowanej logiki - postaci granej przez Setha Rogena, powodowały, że widzowie w kinie wręcz dławili się ze śmiechu. Największym nośnikiem komediowym okazała się oczywiście sama postać Wiseau. James Franco doskonale odwzorował wszystkie jego manieryzmy: sposób mówienia, przymulone spojrzenie i oczywiście charakterystyczny śmiech, który niemal za każdym razem wywoływał gromkie brawa na sali kinowej.
"Disaster Artist" to jednak nie tylko zbiór gagów z planu zdjęciowego, mający na celu wyłącznie śmieszkowanie z obłąkanego twórcy i jego projektu. Jest również w pewien sposób autotematyczny. Opowiada przecież historię trudu jaki stoi przed aktorem-reżyserem, o kulisach tworzenia filmu czy nieubłaganych regułach rządzących w Hollywood. Franco - podobnie jak Wiseau - zachowuje równy poziom zarówno przed kamerą jak i na fotelu reżyserskim, z tą drobną różnicą, że jest to wysoki poziom. Olbrzymia dawka humoru nie wytrąca widza z toku narracji dzięki dobrze poprowadzonej historii. Bohater "127 godzin" sprawnie operuje gatunkiem buddy movie, doskonale dobiera muzykę do scen rodem z klasyków kina drogi, subtelnie wplata wątki dramatyczne, ani na moment nie tracąc przy tym spójności fabularnej. Jak na dobrego reżysera przystało znakomicie prowadzi też aktorów. Większość z nich, na czele z jego bratem Davem, świetnie poradziła sobie z podwójną rolą: z jednej strony z wiarygodnością postaci, z drugiej skopiowaniem drewnianego aktorstwa z filmu Wiseau czy jak w przypadku Zaca Efrona - z popisową szarżą.
Nie ma możliwości, aby Franco nie był fanem "The Room". Widać jak w pewien sposób usprawiedliwia jego powstanie, doceniając pasję, którą przekłada również na swój projekt. Pochwala upór twórcy w dążeniu do zamierzonego celu, pomimo braku zrozumienia z każdej niemal strony. Seans "Disaster Artist" przypomina seans filmu Tommy'ego Wiseau - nie sposób powstrzymać się od śmiechu. Pozostaje życzyć, aby życie dopisało piękny finał do tej historii i tytułowy "katastrofalny artysta" (oby polskim dystrybutorom nie przyszło do głowy tłumaczyć w ten sposób tytułu) mógł towarzyszyć Jamesowi Franco podczas odbierania Oscara.